Wypadam z sali, spojrzeniem omiatając wiszący w holu zegar. Osiemnasta dwadzieścia pięć. Słyszę, jak w zamkniętym na klucz biurze wariuje mój telefon. Do wyboru mając a) ugryźć kawałek obiadu, b) pójść do toalety, c) oddzwonić na nieznany, dzwoniący co dwie minuty numer – wybieram to drugie, bo z grupą, która za chwilę zaczyna półtorej godziny francuskiego bawię się zawsze tak doskonale, że o głodzie, od śniadania oszukiwanym batonikami, i o rozgrzanym telefonie szybko zapomnę.
Czy wszystko wydrukowałam i rozcięłam? Bingo, przecież słownictwo z czasownikowej bombonierki jeszcze niegotowe! Nożyczki zatem płoną, telefon ciągle dzwoni, do koleżanki nie przyszła uczennica, trzeba będzie pamiętać, by napisać esemesa z pytaniem co się stało. Alarm – w kserokopiarce skończył się toner, jutro w drodze do pracy muszę koniecznie wpaść do pana Tomka. Nie zaszkodzi też kupić nowe gąbki do tablic, bo te stare już brudzą. Ups, to dzwoniła też księgowa – muszę dosłać brakujące potwierdzenie przelewu za słowniki. Idą dziewczyny. Czas odłączyć kabelek z wyjściem na świat i zanurzyć się w nową lekcję (zaimki względne, lubię bardzo), a potem szybko do domu – bo może Mikołajek nie zdąży jeszcze zasnąć i uda nam się przytulić.
Ścigamy się z czasem, zawsze w drodze, zawsze rozdarci między to, co teraz a to, co za chwilę. Połykamy zamiast jeść, biegniemy zamiast iść, gonimy terminy zamiast pracować. Na swoim, na cudzym, za dziećmi i bez nich, zawsze z telefonem pod ręką i pedałem gazu pod nogą. Métro, boulot, dodo – mówią na to Francuzi. I lecą dalej.
Ten mikropoemat, który moglibyśmy przetłumaczyć (akcentując na ostatnią sylabę, by zachować melodię) jako metro, biuro, spanko,zawdzięczamy poecie nazwiskiem Pierre Béarn, który w 1951 roku w wierszu zatytułowanym Couleurs d’usine umieścił wyliczankę podsumowującą dzień pracownika fabryki:
Au déboulé* garçon pointe ton numéro
Pour gagner ainsi le salaire
D’un énorme jour utilitaire
Métro, boulot, bistrot, mégots, dodo, zéro.
*Débouler to czasownik oznaczający ruch, który wykonuje zwierzyna podrywająca się do ucieczki przed myśliwym. Obrazowe.
Widzimy tego szarego człowieczka, jak wysiada z wagonu metra z tysiącem mu podobnych ludzików, drepcze po kawę do bistrot du coin i parząc sobie usta wypala swojego porannego papierosa (po francusku le mégot to niedopałek, a papieros to w języku potocznym une clope). Idzie odbębnić swoje osiem godzin, by po powrocie walnąć się na łóżko i nazajutrz zacząć ten wyścig od zera. Brzmi znajomo? No właśnie… W moim schemacie zmieniłabym tylko métro na Renault i wyrzuciłabym papierosy, ale reszta, łącznie z kawą, do mojego poprzedniego życia pasuje jak ulał. Oprócz słynnego cytatu, język francuski dysponuje kilkoma interesującymi wyrażeniami, które określają codzienną gonitwę. Oto one:
A gdyby tak zrobić coś, co przełamie ten schemat i chociaż na chwilę uwolni nas z błędnego koła rutyny? Językowa gibkość i dowcip nie opuszczają Francuzów, którzy bawią się swoją kulturą i jej sloganami. Zimą w Paryżu znalazłam kilka śladów takiej zabawy.
Na przepięknej wystawie sklepu ze sprzętami kuchennymi w Bazar de l’Hôtel de Ville moją uwagę przykuł – naturalnie – ten miętowy robot planetarny i otaczające go muffinkowe dekoracje. Jak można robić takie rzeczy przechodniom?! Naraz zapragnęłam zjeść coś słodkiego – chyba po myśli wystawcy, bo witrynę zdobił także uroczy napis, głoszący:
Hasło nawiązuje do lekcji paryskiego cukiernictwa, której to słynne centrum handlowe postanowiło udzielić Paryżanom. Na tej stronie internetowej znajdziecie pięć wyjątkowych miejsc na mapie stolicy Francji i pięć związanych z nimi kultowych deserów. Eklerka ? Napoleonkę ? A może… finansistę ? Autant de calories que de plaisir. Tyle samo kalorii co przyjemności.
Może się wydawać, że w styczniu urządziłam sobie rajd głównie po galeriach handlowych, bo to właśnie w absolutnie bizantyjskim przepychu Galerii Lafayette natknęłam się na kubek z taką oto inskrypcją:
Po co kłaść się spać, skoro można wybrać się do Opery Garnier i w samym sercu Paryża posłuchać jakiejś wybitnej arii? Takie podejście – już bez silenia się na rymy – bardzo mi się podoba.
Rymowanym nawiązaniem do głównego sloganu popisała się za to firma Les Petits Frenchies, wypuszczając na rynek serię t-shirtów z hasłami stającymi w kontrze do pędzącego trybu życia. Na koszulkach znalazło się zatem miejsce dla:apéro – bo któż nie lubi odetchnąć z lampką wina w dłoni
bécot – buziaczek, całus, na powitanie przyjaciół (i nie tylko) obowiązkowy
repos – bo odpoczynek rzecz święta
Rimbaud – na tomik poezji w kieszeni zawsze znajdzie się miejsce



Spopularyzowany w maju 1968 roku, wielokrotnie umieszczany na paryskich murach i ulotkach ruchu studenckiego slogan stał się symbolem niezgody na błędne koło wyniszczającej rutyny, a dzisiaj, może trochę na fali idei slow life, pożyczają go sobie firmy i media, prześcigając się w zabawnych pastiszach i… sprzedając przedmioty opatrzone wariacją na temat słynnego porzekadła. Miły pomysł na pamiątkę z Paryża? Być może!Sprawdź się! Czy pamiętasz, co oznacza…
- un bécot ?
- une clope ?
- l’apéro ?
- le vacarme ?
- à domicile ?
- un mégot ?
- le millefeuille ?
- le train-train?
A na deser, dla wytrwałych, proponuję zamiast napoleonki:
- parę słów na temat maja 1968 i popularnych w tym czasie sloganów!
- kilka minut ulicznej sondy (fr. micro trottoir) wśród zabieganych Belgów!
- 5 godzin słuchania odgłosów metra!
- moja autorska lekcja oparta na filmie z ćwiczeniami na słownictwo!